Hu hu ha... Mikołaj nie śpi;) pomału szykuje sobie drogę pod sanie. A mój rowerek zapada w zimowy sen - jakoś nie przepadam za pedałowaniem w śniegu - do zabaw śniegowych zdecydowanie wolę narty. Naszło mnie za to na wspomnienia poprzednich wypraw rowerowych. Było ich sporo, jednak najlepiej wspominam kilkudniowy wypad do Wisły i Ustronia. Mój "osiołek" nie był jeszcze stuningowany, ale spisał się rewelacyjnie. Nie pamiętam, który dokładnie był to rok, ale wydaje mi się, że 2007. Z ciuchów rowerowych posiadałam co najwyżej za dużą koszulkę i rękawiczki:) ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. Swoją drogą te rękawiczki kupiłam za śmieszną cenę w supermarkecie i nadal mi służą. Jedynie kolory "delikatnie" wyblakły;) Niestety jeszcze nie prowadziłam wtedy dziennika rowerowego, a że pamięć mam dobrą, ale krótką to nie pamiętam kolejności podjazdów.
W drodze na Czantorię |
Jako pierwsza najprawdopodobniej zdobyta została Czantoria. Podjazd nie był łatwy, a na pewnym odcinku trzeba było podchodzić - zbyt luźne kamienie, mocne nachylenie, a do tego brak doświadczenia jazdy w górach - dawało się we znaki. Nie było łatwo, ale szczyt został zdobyty.
Równica |
Na zdjęciu być może tego nie widać, ale miejscami mgła była gęsta jak
mleko. To jednak nie był koniec przygód. Luźne kamienie i mgła to nic w
porównaniu z błotkiem na zjeździe.
Było przyjemnie, zwłaszcza miejscami, gdzie las był tak gęsty, że trudno było przedzierać się między drzewami (zwłaszcza z rowerem), a błotko na leśnej ścieżce było duuuże...
Było przyjemnie, zwłaszcza miejscami, gdzie las był tak gęsty, że trudno było przedzierać się między drzewami (zwłaszcza z rowerem), a błotko na leśnej ścieżce było duuuże...
Po
błotnej kąpieli kolejnym szczytem była Równica. Podjazd morderczy.
Długi i kręty. Zjazd niestety żaden, ponieważ szlak prowadził drugą,
łagodniejszą stroną góry.
Podjazd pod Zamek Prezydencki |
Na Równicę jeszcze wróciłam - tym razem, żeby z niej
zjechać:) Nie wiem czy swój rekord prędkości pobiłam, ale wrażenia ze zjazdu
były bezcenne. Następny cel to Zamek Prezydencki w Wiśle, a zatem znów pod górę
- w myśl zasady: jeżeli szlak idzie pod górę to znaczy, że jedzie się w dobrym
kierunku:)
Krowa-Łakomczucha |
Wyjazd do Wisły i Ustronia był moim pierwszym wyjazdem rowerowym w góry. Wiele
mnie nauczył. Przede wszystkim jak rozłożyć siły podczas trudnych podjazdów i
jak bezpiecznie zjechać ze stromych zboczy. Teraz zapewne te kilka dni w górach
wyglądałyby zupełnie inaczej - podjazdy nie byłyby takie straszne, a zjazdy
bardziej by cieszyły. Jednak gdzieś i kiedyś trzeba nabrać doświadczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz