jak daleko nogi poniosą...

jak daleko nogi poniosą...

poniedziałek, 25 listopada 2013

Kilka kilogramów temu... Wisła, Ustroń - wspomnienia

Hu hu ha... Mikołaj nie śpi;) pomału szykuje sobie drogę pod sanie. A mój rowerek zapada w zimowy sen - jakoś nie przepadam za pedałowaniem w śniegu - do zabaw śniegowych zdecydowanie wolę narty. Naszło mnie za to na wspomnienia poprzednich wypraw rowerowych. Było ich sporo, jednak najlepiej wspominam kilkudniowy wypad do Wisły i Ustronia. Mój "osiołek" nie był jeszcze stuningowany, ale spisał się rewelacyjnie. Nie pamiętam, który dokładnie był to rok, ale wydaje mi się, że 2007. Z ciuchów rowerowych posiadałam co najwyżej za dużą koszulkę i rękawiczki:) ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. Swoją drogą te rękawiczki kupiłam za śmieszną cenę w supermarkecie i nadal mi służą. Jedynie kolory "delikatnie" wyblakły;) Niestety jeszcze nie prowadziłam wtedy dziennika rowerowego, a że pamięć mam dobrą, ale krótką to nie pamiętam kolejności podjazdów.

W drodze na Czantorię
Jako pierwsza najprawdopodobniej zdobyta została Czantoria. Podjazd nie był łatwy, a na pewnym odcinku trzeba było podchodzić - zbyt luźne kamienie, mocne nachylenie, a do tego brak doświadczenia jazdy w górach - dawało się we znaki. Nie było łatwo, ale szczyt został zdobyty.
Równica
Na zdjęciu być może tego nie widać, ale miejscami mgła była gęsta jak mleko. To jednak nie był koniec przygód. Luźne kamienie i mgła to nic w porównaniu z błotkiem na zjeździe.

Było przyjemnie, zwłaszcza miejscami, gdzie las był tak gęsty, że trudno było przedzierać się między drzewami (zwłaszcza z rowerem), a błotko na leśnej ścieżce było duuuże...
Po błotnej kąpieli kolejnym szczytem była Równica. Podjazd morderczy. Długi i kręty. Zjazd niestety żaden, ponieważ szlak prowadził drugą, łagodniejszą stroną góry.




Podjazd pod Zamek Prezydencki

Na Równicę jeszcze wróciłam - tym razem, żeby z niej zjechać:) Nie wiem czy swój rekord prędkości pobiłam, ale wrażenia ze zjazdu były bezcenne. Następny cel to Zamek Prezydencki w Wiśle, a zatem znów pod górę - w myśl zasady: jeżeli szlak idzie pod górę to znaczy, że jedzie się w dobrym kierunku:) 


Krowa-Łakomczucha
Wyjazd do Wisły i Ustronia był moim pierwszym wyjazdem rowerowym w góry. Wiele mnie nauczył. Przede wszystkim jak rozłożyć siły podczas trudnych podjazdów i jak bezpiecznie zjechać ze stromych zboczy. Teraz zapewne te kilka dni w górach wyglądałyby zupełnie inaczej - podjazdy nie byłyby takie straszne, a zjazdy bardziej by cieszyły. Jednak gdzieś i kiedyś trzeba nabrać doświadczenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz