XI Maraton Komandosa już za nami. W tym roku wcale nie było łatwiej niż rok temu. Do ciężaru plecaka można powiedzieć, że już przywykłam, ale do butów taktycznych moje stopy chyba nigdy się nie przyzwyczają... Pogoda, jak na końcówkę listopada nie najgorsza, choć było dość mroźno.
Początek maratonu był całkiem dobry. Przez pierwsze 10 kilometrów byłam w stanie "biec" w swoim tempie. Niestety na połówce pierwszego okrążenia nie tylko stopy zaczęły dawać o sobie znać, ale także biodra. A w zasadzie jakiś mięsień między pośladkiem a plecami, który powodował (i powoduje) ból całej nogi. Nie zwracając na to uwagi biegłam przed siebie - byle do mety:)
przed startem |
Nie wiem czy moja kondycja jest taka słaba czy w tym roku była taka mocna ekipa, ale większość osób poszła do przodu, część została gdzieś z tyłu, a ja niemal 3/4 maratonu przebiegłam nie spotykając na trasie innych zawodników. Nie było łatwo, ale biega się nie tylko nogami. Cały czas miałam w głowie hasło, które kiedyś usłyszałam od trenera na siłowni - kiedy mu powiedziałam, że już nie mogę, usłyszałam: "jest tylko jeden dzień, w którym nic nie możesz - wczoraj". Kolejnym motywatorem była odznaka MK z ilością ukończonych maratonów, którą kupił dla mnie mój brat jeszcze przed startem. Nie miałam wyjścia, choćby na kolanach, ale musiałam ukończyć bieg przed upływem limitu czasu.
Pierwsze okrążenie pokonałam w czasie 03:14:49. Tutaj muszę podziękować za kilka łyków herbaty, które troszeczkę ogrzały mój zmarznięty izotonikiem brzuszek. Z pomocą "przyszła" również tabletka przeciwbólowa:D
przygotowania do maratonu, ostatecznie do plecaka trafił obciążnik 7kg |
Drugie okrążenie wydawało mi się dużo łatwiejsze od pierwszego. Na pewno środki przeciwbólowe robił swoje, ale także świadomość, że nie jest to 5km, lecz 26km w jakiś sposób mnie motywowało.
W połowie drugiego okrążenia byłam w stanie już tylko maszerować, jednak utrzymując tempo wiedziałam, że uda mi się dotrzeć do mety przed końcem limitu czasu. Z każdym kolejnym kilometrem coraz bardziej zamarzał mi napój izotoniczny. Na ostatnich kilometrach zostało już go niewiele i za każdym razem kiedy chciałam się napić musiałam najpierw roztopić kryształki lodu w ustach. Podobnie wyglądała sytuacja z batonami - jakoś "dziwnie" były bardzo twarde;)
Przekraczając linię mety nic dla mnie się nie liczyło - nie ważny był ból, nie ważne miejsce. Ważne, że w głowie działo się niebo, że pokonałam własne słabości, że się nie poddałam, że ukończyłam maraton.
w porównaniu z poprzednim rokiem to i kilka innych odcisków to pikuś |
Ostatecznie poszło mi troszeczkę gorzej niż rok temu. Dystans 42,195 km pokonałam w czasie 06:47:14 zajmując 415 miejsce w kategorii OPEN i 20 w kategorii KOBIETY. Jednak biorąc pod uwagę, że z roku na rok jest nas coraz więcej i tak jestem z siebie zadowolona. Teraz tylko trzeba dojść do siebie:)
szczęśliwa na mecie:) |
Co prawda nie wyśnił mi się mój sen i nie przebiegłam maratonu w 4h, jednak ukończenie XI MK pozwoliło mi zdobyć Wielki Lubliniecki Szlem Biegowy. W porównaniu z poprzednim rokiem ogólny rezultat jest dużo lepszy:) Wyniki Wielkiego Lublinieckiego Szlema Biegowego z 2013 r. to:
Msc | Nazwisko i imię | rocznik | Kraj | Katorżnik | Nóż Komandosa | Maraton Komandosa | SUMA |
1 | JAGUSIAK EWA | 85 | POL | 03:08:33 | 00:40:10 | 06:46:03 | 10:34:46 |
W tym roku: (odpowiednio czasy kolejnych biegów: Katorżnik/Nóż Komandosa/Maraton Komandosa/Suma)
Jagusiak Ewa OSP Kamienica Polska PL 02:37:33 / 00:31:40 / 06:47:14 / 09:56:27
Podczas rozdania dyplomów |
Gratulacje !!!
OdpowiedzUsuńDziękuję
Usuńto chyba rwa kulszowa. ciężar daje popalić kręgosłupowi. kobietki są chyba jednak twardsze, one na MK się nie wycofują i jak widać nawet ranne docierają do mety. gratulacje. dyr. MK
OdpowiedzUsuńDziękuję, obciążenie jak najbardziej robi swoje, na szczęście ból już przeszedł, pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuń