Zmiana trybu życia ze studenckiego w pracowity niestety nie sprzyja rozwojowi fizycznemu (jeśli ktoś pracuje tylko głową). Nie trzeba było więc wiele, żeby kondycja studencka znacznie się obniżyła. Ale przyszedł czas, żeby coś z tym zrobić. COŚ... ale co?! Fitness? Siłownia? Niby fajne, ale w domu samemu się nie chce, a do klubu daleko. Ostatecznie padło (chyba na najprostszą formę) na bieg. Impulsem do tego była aktywność mojego brata. Co roku startuje w biegach organizowanych przez WKB Meta z Lublińca (Biegu Katorżnika, Biegu o Nóż Komandosa i Maratonie Komandosa). Nie liczę już innych biegów organizowanych tu i tam. Już w poprzednim roku miałam ochotę spróbować swych sił w Katorżniku, ale z powodu wesela nie dałam rady być w dwóch miejscach naraz :P dopiero w tym roku poszłam na żywioł i kiedy tylko brat poinformował mnie, że zapisy ruszyły, zgłosiłam swój udział. Jeśli dobrze pamiętam to był luty, a bieg odbywał się dopiero w sierpniu. Wydawało mi się, że to masa czasu i na spokojnie się przygotuję. Rzeczywistość okazała się inna. A to za zimno, a to za mokro, a to trzeba coś zrobić - czyli standardowe wymówki, żeby nie ruszać tyłka z domu! To najgorszy z możliwych momentów, kiedy człowiek się zasiedzi - niby coś by porobił, ale nie bardzo chce mu się z miejsca ruszyć. Jak już się ruszy to jakoś idzie. Zupełnie jak w piosence "najtrudniejszy pierwszy krok..."
Po walce sama z sobą w końcu ruszyłam z miejsca:) Niby z kondycją nieźle, ale daleko do ideału. Najważniejsze jednak było to, że zaczęłam się ruszać i sprawiało mi to wiele frajdy! Nie ważne co robisz. Czy jeździsz na rowerze, rolkach, nartach, pływasz, biegasz, rekreacyjnie, czy zawodowo. Ważne, że robisz to dla siebie (nie innych) i sprawia Ci to przyjemność!
O katorżniku słyszałam wiele - że bagno wciąga, że trudno, że lepiej okleić buty taśmą, bo można je zgubić... nawet brat nafaszerował mnie takimi informacjami, więc stanęłam na linii startu nie bardzo wiedząc czego mam się spodziewać. Z biegiem miało to niewiele wspólnego. Jezioro, rowy melioracyjne, błoto i trochę lasu. Kondycyjnie na szczęście dałam radę:) nie bardzo wiedziałam jak rozłożyć siły, ciągle wydawało mi się, że mogę pewne rzeczy zrobić szybciej, niż je robiłam, ale może i lepiej, że oszczędzałam siły, bo jednak zmęczenie dało o sobie znać na samym finishu. Tutaj z pomocą przyszedł kolega startujący godzinkę po mnie. Dzięki jego dopingowi udało mi się zebrać resztki sił i prześcignąć jeszcze dwie zawodniczki. Dopiero za metą, kiedy emocje opadły i trochę się umyłam, ciało wróciło do normy:)
Przed startem |
Na mecie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz