Na rowerze jeżdżę od dawna. Dużo. Mało. Różnie.
Zaczęło się od krótkich wypraw, ale pedałowanie wciąga. Z roku na rok przebytych kilometrów było wciąż mało. Dzisiaj śmieszą stare fotki z rowerem "czołgiem":) ale od czegoś trzeba było zacząć. Obecny osiołek, lekko stuningowany, sprawuje się rewelacyjnie, choć nie jest to szczyt marzeń...
W tym roku dzięki chłopakom udało mi się pokonać trasę z Częstochowy do Gdańska w trzy dni. Cztery litery bolały (jak kolarze to robią, że po tylu dniach w tour de france jeszcze mogą siedzieć?), ale było warto!
Niesamowite jak działa ludzka psychika w różnych warunkach. O ile w pierwszy dzień humory dopisywały, tak w dniu trzecim zaczęliśmy lekko działać sobie na nerwy... :/
Tak czy inaczej jestem z siebie zadowolona, że dałam radę dotrzymać tempa dwóm panom, mimo że ostatni sezon był kiepski, a co za tym idzie, kondycja też nie ta.
Cel osiągnięty:) |
Idąc za ciosem i stwierdzeniem Kamila "zatoka to nie morze" dzień czwarty to przejazd z Gdańska do Władka. Po drodze zahaczyliśmy o plażę w Gdyni i oczywiście rybkę w porcie.
W drodze do Władysławowa |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz