jak daleko nogi poniosą...

jak daleko nogi poniosą...

wtorek, 17 grudnia 2013

Otwarcie sezonu narciarskiego

Śniegu na horyzoncie mało, ale ponieważ święta za pasem postanowiłam poszukać św. Mikołaja. Udało mi się go znaleźć - za górami, za lasami, stoi sobie pod drzewami. Przy okazji poszukiwań Mikołaja nastąpiło otwarcie sezon narciarskiego:) pierwsze szusy uważam za udane - zważywszy na polską rzeczywistość i małą ilość śniegu, i tak warunki były niezłe.

w poszukiwaniu św. Mikołaja
Korzystając z okazji składam najserdeczniejsze życzenia dla wszystkich odwiedzających mojego bloga.
Zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia oraz wszelkiej pomyślności
w Nowym 2014 Roku:)


piątek, 13 grudnia 2013

"Czasem trzeba długo iść żeby dojść do siebie"

Czasem trzeba długo siedzieć żeby móc wstać i iść. Po Maratonie Komandosa nogi delikatnie odmówiły mi posłuszeństwa :( i wcale nie chodzi o zakwasy. Niestety nie mam cudownych stóp i potrafią mnie obetrzeć nawet sandały. Magnumy były bardziej brutalne i zrobiły z mych stóp delikatny tatar;P (zresztą do tej pory mam fioletowe paznokcie, ale przynajmniej mogę założyć buty:) ). I choć umysł wysyłał sygnał "idź" - nogi go ignorowały. Nie miałam wyboru musiałam odpuścić treningi na dwa tygodnie. Cholernie długie dwa tygodnie. Już po kilku dniach czułam, że dostaję płaskodupia, ale cóż mogłam zrobić? Maści, smarowidła i powidła poszły w ruch, ale na zagojenie ran potrzeba czasu. Na szczęście już go trochę minęło i mogę powrócić na treningi:) Już się nie mogę doczekać. A tymczasem wspomnienia czasów studenckich:)

z pozdrowieniami dla "Leśnika"

niedziela, 1 grudnia 2013

Wielki Szlem zdobyty - X Maraton Komandosa 30.11.2013 r.

Po Katorżniku i Biegu o Nóż Komandosa przyszedł czas na Maraton Komandosa. Mój pierwszy maraton. Czy ostatni? Tego nie wiem. Póki co moje ciało musi dojść do siebie:) Według suuntacza nastąpi to za jakieś 114 godzin... Tyle pokazywał 4 godziny po biegu. Ale od początku:)
Po Katorżniku i Nożu Komandosa miałam szansę na ukończenie wielkiego lublinieckiego szlema biegowego, w skład którego wchodzi: Bieg Katorżnika, Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa. A skoro ukończyłam już dwa pierwsze biegi to postanowiłam spróbować swych sił w maratonie. Bieg nie należy do łatwych - już sam dystans jest wyzwaniem (42,195 km), zwłaszcza jeśli ktoś dopiero zaczyna przygodę z bieganiem. Dodając do tego limit czasowy 7godzin, pełne umundurowanie, buty wojskowe i plecak o wadze 10 kg na całej trasie - robi się jeszcze trudniej. Nogi mam w miarę mocne i o nie najmniej się martwiłam. Musiałam jednak wzmocnić plecy i ramiona. Dużo dały mi treningi siatkarskie (dzięki Pawłowi za trening siłowy - bez wątpienia się przydał).

około 20 kilometra
Ponieważ nie miałam żadnego doświadczenia w maratonach, nie spodziewałam się cudów. Moim celem było ukończenie maratonu i zmieszczenie się w limicie czasu. Trasa wiodła leśnymi ścieżkami oraz asfaltem. Dwa okrążenia po 21 km.

na trasie
Pierwsze okrążenie było w miarę łatwe. Niestety moje stopy, nie przyzwyczajone do butów wojskowych, dawały się we znaki. Około 10 km czułam, że mam już odciski. Wizja nóg po kolejnych 30 kilometrach zmusiła mnie do zatrzymania i oklejenia odcisków plastrami, co troszeczkę zmniejszyło ból. 21 kilometrów pokonałam w czasie 3:09:17 (415 miejsce). Na półmetku dostępna była kawa, herbata, napoje izotoniczne. Po kilku łykach gorącej herbaty, mój organizm trochę "odżył", więc nie było na co czekać. Trzeba było biec dalej. Drugie okrążenie zaczęło się łatwo. Przez pierwsze 5 km byłam w stanie truchtać. Wiedziałam, że jeśli chcę ukończyć maraton w czasie muszę się postarać. Liczyłam się z tym, że drugie okrążenie pójdzie mi wolniej. Z każdym kilometrem zmęczenie było większe. Poza tym plecy zaczynały dawać o sobie znać. Około 27km miałam ochotę pozbyć się ciężkiego plecaka. Z pomocą przyszedł... nurofen:) Nogi też pomału zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Zrezygnowałam więc z biegu i zaczęłam maszerować. Tempo około 10min na 1km okazało się dobre. Wiedziałam, że jestem ostatnia z dziewczyn, ale to się zupełnie dla mnie nie liczyło. Maraton to walka samym z sobą, z własnymi słabościami. Sprawdzian swoich możliwości. Sprawdzian, który uczy pokory. 

na mecie
Na pierwszym okrążeniu wiele osób mnie wyprzedzało. Na drugim ja wyprzedzałam osoby, które walczyły o każdy krok. Nie wszyscy startujący ukończyli maraton. Bardzo się cieszę, że udało mi się ukończyć bieg i zmieścić w czasie. Ostatecznie zajęłam 406 miejsce (19 wśród kobiet) z czasem 6:46:03 (już po rozdaniu dyplomów okazało się, że zajęłam 405 miejsce, ale nie ma to większego znaczenia). Byłam jedyną kobietą strażak biorącą udział w maratonie.

Pamiątkowy dyplom i statuetka X Maratonu Komandosa

trofeum za wielki szlem;P
Ukończenie Maratonu Komandosa pozwoliło mi zdobyć wielkiego szlema - jako jedynej kobiecie w tym roku. Nie było łatwo, ale sukces cieszy. Teraz tylko muszę dojść do siebie - niestety nogi odmawiają współpracy. Nie tylko zakwasy, ale także zdarte pięty i odciski na palcach powodują, że ruszam się jak mucha w smole (delikatnie mówiąc). Mniej dają się we znaki plecy, chociaż to one najbardziej dokuczały w czasie maratonu.

Kolejny cel? Jeszcze nie myślę. Póki co to: odpoczynek, odpoczynek, odpoczynek:)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Kilka kilogramów temu... Wisła, Ustroń - wspomnienia

Hu hu ha... Mikołaj nie śpi;) pomału szykuje sobie drogę pod sanie. A mój rowerek zapada w zimowy sen - jakoś nie przepadam za pedałowaniem w śniegu - do zabaw śniegowych zdecydowanie wolę narty. Naszło mnie za to na wspomnienia poprzednich wypraw rowerowych. Było ich sporo, jednak najlepiej wspominam kilkudniowy wypad do Wisły i Ustronia. Mój "osiołek" nie był jeszcze stuningowany, ale spisał się rewelacyjnie. Nie pamiętam, który dokładnie był to rok, ale wydaje mi się, że 2007. Z ciuchów rowerowych posiadałam co najwyżej za dużą koszulkę i rękawiczki:) ale przecież od czegoś trzeba było zacząć. Swoją drogą te rękawiczki kupiłam za śmieszną cenę w supermarkecie i nadal mi służą. Jedynie kolory "delikatnie" wyblakły;) Niestety jeszcze nie prowadziłam wtedy dziennika rowerowego, a że pamięć mam dobrą, ale krótką to nie pamiętam kolejności podjazdów.

W drodze na Czantorię
Jako pierwsza najprawdopodobniej zdobyta została Czantoria. Podjazd nie był łatwy, a na pewnym odcinku trzeba było podchodzić - zbyt luźne kamienie, mocne nachylenie, a do tego brak doświadczenia jazdy w górach - dawało się we znaki. Nie było łatwo, ale szczyt został zdobyty.
Równica
Na zdjęciu być może tego nie widać, ale miejscami mgła była gęsta jak mleko. To jednak nie był koniec przygód. Luźne kamienie i mgła to nic w porównaniu z błotkiem na zjeździe.

Było przyjemnie, zwłaszcza miejscami, gdzie las był tak gęsty, że trudno było przedzierać się między drzewami (zwłaszcza z rowerem), a błotko na leśnej ścieżce było duuuże...
Po błotnej kąpieli kolejnym szczytem była Równica. Podjazd morderczy. Długi i kręty. Zjazd niestety żaden, ponieważ szlak prowadził drugą, łagodniejszą stroną góry.




Podjazd pod Zamek Prezydencki

Na Równicę jeszcze wróciłam - tym razem, żeby z niej zjechać:) Nie wiem czy swój rekord prędkości pobiłam, ale wrażenia ze zjazdu były bezcenne. Następny cel to Zamek Prezydencki w Wiśle, a zatem znów pod górę - w myśl zasady: jeżeli szlak idzie pod górę to znaczy, że jedzie się w dobrym kierunku:) 


Krowa-Łakomczucha
Wyjazd do Wisły i Ustronia był moim pierwszym wyjazdem rowerowym w góry. Wiele mnie nauczył. Przede wszystkim jak rozłożyć siły podczas trudnych podjazdów i jak bezpiecznie zjechać ze stromych zboczy. Teraz zapewne te kilka dni w górach wyglądałyby zupełnie inaczej - podjazdy nie byłyby takie straszne, a zjazdy bardziej by cieszyły. Jednak gdzieś i kiedyś trzeba nabrać doświadczenia.


wtorek, 19 listopada 2013

Segway

Swego czasu miałam okazję pojeździć na segway'u. Czym jest segway? Dwukołowy, dwuśladowy pojazd przypominający troszeczkę zwykły wózek ręczny. Sam konstruktor pojazdu określił go jako “pierwszy w historii samobalansujący się środek osobistego transportu”. Samobalansujący, ponieważ chcąc jechać wystarczy się pochylić do przodu lub do tyłu. Bez obawy nie przewrócimy się na twarz ani nie klapniemy na cztery litery. Pojazd nam na to nie pozwoli. Po prostu zacznie się poruszać. Cały sposób działania segway’a można znaleźć na Internecie, więc nie będę się tu zagłębiać w dane techniczne. Prędkość jaką może rozwinąć pojazd to ok. 20km/h. Istnieje wiele rodzajów segway’ów: można się nim poruszać po mieście, w terenie, na polu golfowym. Dostępne akcesoria sprawiają, że segway przetransportuje z miejsca na miejsce nie tylko nas, ale również mały bagaż.

 Gdybym miała jeszcze okazję pojeździć na segway'u na pewno bym skorzystała. Zabawa świetna. Niestety sprzęt nie jest tani, ale być może z czasem stanie się bardziej dostępny dla zwykłego człowieka.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Wszystko się może zdarzyć...Ellie Goulding - Anything Could Happen (Acoustic)


+30 °C - Żywiec

Wakacje i trochę wolnego czasu sprzyja aktywności fizycznej. Mniej więcej w połowie wakacji udało mi się wyjechać z rowerkiem nad Jezioro Żywieckie. Klimat miejsca dość specyficzny: niby góry, a jednak człowiek się czuł jakby był na Mazurach;) 


Jezioro Żywieckie
Pogoda dopisywała, aż za bardzo. O ile rano jazda na rowerze dawała przyjemność, tak w południe stawała się katorgą. W górach jeździ się zupełnie inaczej niż po równinach. Ostre podjazdy, luźne kamienie i żar z nieba to wymagająca kochanka. Oczywiście chodzi o to żeby pokonać własne słabości i mieć z tego frajdę, chociaż nie zawsze jest to takie proste. Podjazd pod Górę Żar to pikuś w porównaniu z tym co było potem.

Na Górze Żar
Żar lał się z nieba i to bardzo. Nie było na mnie suchej nitki. Podjazd pod kolejne wzniesienie nie był łatwy. Nie wiem przez ile kilometrów ciągnęła się ta droga, ale nie było na niej miejsca płaskiego. Totalna równia pochyła. Do tego prawie pozbawiona cienia. Nie było łatwo, ale każda góra ma swój szczyt:) a skoro szczyt to powinno być też z górki... Jednak "z górki" a "z górki" to dwie różne rzeczy... droga przez las, po ścince, a do tego luźne kamienie to nie teren dla mojego "osiołka". Frustrujące! Ale właśnie takie są góry. Trochę się jedzie, trochę się idzie. Bywa ciężko, ale ostatecznie jest satysfakcja kiedy dotrze się już do celu:)

Spotkanie po latach

Dziewięć lat po maturze w końcu udało nam się spotkać:) W zasadzie dzięki Marcie, która stwierdziła, że czas najwyższy odświeżyć znajomości. Co prawda nie udało nam się spotkać w pełnym gronie, ale i tak frekwencja była dobra:)


Dzięki ekipie za spotkanie. Nic się nie zmieniliście:) Mam nadzieję, że spotkamy się znowu:)

wtorek, 29 października 2013

Bieg o Nóż Komandosa:)

Bieg Przełajowy o Nóż Komandosa to już jednak bieg. Nie ma bagien, rowów ani innych mokradeł. Żeby wziąć udział w zawodach trzeba spełnić pewne wymagania - pełne umundurowanie polowe + buty wojskowe. Nóż Komandosa to jednocześnie Mistrzostwa Polski Służb Mundurowych w crossie. W zasadzie udział w zawodach mogą brać osoby, które są żołnierzami, pracownikami lub funkcjonariuszami służb mundurowych w służbie czynnej lub rezerwie (oraz cywile, którzy spełnią odpowiednie warunki). A ponieważ od dziecka chciałam zostać strażakiem to jako druhna OSP Kamienica Polska reprezentowałam swoją jednostkę:)
Moje „spacerki” w adidasach i spodenkach nijak mają się do biegu przełajowego. Nie będę pisać jak wyglądało całe moje przygotowanie do tego biegu, bo nie chcę denerwować zawodowców. Wynikało to trochę z nieznajomości specyfiki biegu. Nigdy nie biegałam w przełajach... hmmm... w zasadzie jedyny bieg w jakim wzięłam udział to jakiś bieg uliczny jeszcze w szkole podstawowej. Potem wolałam inną aktywność fizyczną - siatkówkę:) dopiero w tym roku postawiłam spróbować swych sił w imprezach biegowych.

Po Katorżniku wydawało mi się, że Nóż Komandosa to pestka. Raptem 5km... Nie dużo, ale w mundurze i butach wojskowych biega się inaczej niż w dresiku. Już od pierwszych kroków pod mundurem zaczyna tworzyć się sauna. O ile podczas Biegu Katorżnika nie miałam chwili zawahania, tak teraz po 2km zaczęłam się zastanawiać co ja robię? Odpowiedź mogła być tylko jedna: biegnę do mety. Trasa nie była łatwa, jednak udało mi się ukończyć bieg i nawet nie byłam ostatnia:) w klasyfikacji generalnej zajęłam 32 miejsce... Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy "odkryłam", że w swojej kategorii mundurowej byłam pierwsza.


Nigdy nie jest tak, że nie może być lepiej. Dużo pracy przede mną:)
Najbliższa impreza - Maraton Komandosa 30 listopada 2013 r.

poniedziałek, 28 października 2013

Akcja USZYJ JASIA

https://lh6.googleusercontent.com/-mLIIP5CYtyk/URGNcs9bupI/AAAAAAAAAGU/Ri_YNTQfwtc/s898/USZYJ+JASIA+wersja+finalna+baner-01.jpg

Wszystko o akcji można znaleźć na stronie: http://uszyjjasia.blogspot.com/
Nie trzeba wiele mówić, trzeba zacząć działać. Mieszkańcy gminy Kamienica Polska przyłączyli się do akcji. Wspólne szycie zorganizowane przez GOKSiR i Muzeum Regionalne w Kamienicy Polskiej odbywa się w każdy czwartek od godziny 17.00 w Muzeum Regionalnym. Każda para rąk się przyda! Mile widziane osoby z własnymi maszynami do szycia, ale jeśli ktoś takowej nie posiada też może przyjść pomóc w inny sposób. Do tej pory udało nam się uszyć ok 20 poszewek, ale to niewiele w stosunku do potrzeb. 
Zapraszamy wszystkich chętnych do pomocy na najbliższe spotkanie 7 listopada!

niedziela, 27 października 2013

Babia Góra

Przygoda z bieganiem nie skończyła się na Katorżniku. Postanowiłam pójść krok dalej i wziąć udział w Biegu Przełajowym o Nóż Komandosa. A jeśli dobrze mi pójdzie to może i w Maratonie Komandosa... marzenia, marzenia, marzenia... w końcu są po to, żeby je spełniać, czyż nie tak?
Do biegu trzeba się przygotować. Tym bardziej, że biegnie się w mundurze polowym i butach wojskowych.... 
Pod koniec wakacji udało mi się wyjechać w Beskid Żywiecki w Pasmo Babiogórskie. Pole namiotowe jakie znalazłam znajdowało się w lesie. Żeby dostać się z niego do drogi głównej trzeba było iść ok 5-10 min. Spokój, natura, świeże powietrze i góry:) Nic nie wprawi mnie w taki stan ducha, jak góry. Nie ważne gdzie dokładnie jestem, jeśli tylko znajduję się gdzieś w górach to czuję, że żyję.

23 sierpnia:
Pierwszy dzień pobytu w Zubrzycy Wielkiej to wędrówka wokół Kamionka. Podobno jest tam jakaś jaskinia, ale nie udało mi się do niej dotrzeć. Okrążając Kamionek doszłam do Orawskiego Parku Etnograficznego.




Jest to muzeum na wolnym powietrzu (skansen) z zabytkami architektury drewnianej i zbiorami etnograficznymi z rejonu Górnej Orawy. Miejsce warte zobaczenia.
24 sierpnia:
Niestety pierwsza noc była dość zimna... na szczęście psiwór znaczy śpiwór dał radę:) trochę zmarznięta i trochę niewyspana ruszyłam na szlak. Do Przełęczy Krowiarki dotarłam samochodem. Parking całodzienny 10 zł, bilet wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego 5zł, zatem niewiele. Z Przełęczy Krowiarki ruszyłam niebieskim szlakiem w kierunku Schroniska Markowe Szczawiny, a dalej żółtym szlakiem o nazwie Perć Akademików. Zarówno sam szlak, jak i widoki - cudowne. Perć wymagająca, w końcowej fazie łańcuchy i ostro pod górę, ale naprawdę warto wybrać tę trasę na szczyt Babiej Góry. Oczywiście to nie jedyny szlak prowadzący na Babią. Kto nie czuje się na siłach może wejść łagodniejszym czerwonym szlakiem.
W drodze na Babią Górę















25 sierpnia:
Ostatni dzień to przejście Pasmem Policy na Halę Krupową. Wędrówkę rozpoczęłam z pola namiotowego przez las do Hali Śmietanowej. 2,5 godzinna wędrówka nie była łatwa (w lesie nie ma żadnego oznaczenia szlaku). Z Hali Śmietanowej  ruszyłam czerwonym szlakiem w kierunku Schroniska PTTK na Hali Krupowej. Po drodze, na Policy znajduje się miejsce pamięci ofiar katastrofy lotniczej, która miała miejsce w 1969 r. Las wokół tego miejsca jest strasznie połamany, drzewa powyrywane, uschnięte... Ogólny krajobraz mało optymistyczny, ale samo miejsce warte odwiedzenia. Po dotarciu do schroniska skręciłam na czarny szlak prowadzący do Sidzina-Wielka Polana. Przejście, według oznaczeń, miało zająć 1h... w rzeczywistości zajęło ok 2h. Nie wiem skąd w oznaczeniach taki czas przejścia. Oczywiście przejście w 1h  jest możliwe, ale ja raczej chodzę po górach, a nie biegam. Choć byli i tacy, którzy na Babią Górę wbiegali :) wypad był początkiem przygotowań do Biegu o Nóż Komandosa.

Na szczycie było trochę zimno


Babia Góra zdobyta





sobota, 26 października 2013

Mam dwie nogi to biegnę - Bieg Katorżnika

Podobno ruch to zdrowie. No to się ruszamy:)
Zmiana trybu życia ze studenckiego w pracowity niestety nie sprzyja rozwojowi fizycznemu (jeśli ktoś pracuje tylko głową). Nie trzeba było więc wiele, żeby kondycja studencka znacznie się obniżyła. Ale przyszedł czas, żeby coś z tym zrobić. COŚ...  ale co?! Fitness? Siłownia? Niby fajne, ale w domu samemu się nie chce, a do klubu daleko. Ostatecznie padło (chyba na najprostszą formę) na bieg. Impulsem do tego była aktywność mojego brata. Co roku startuje w biegach organizowanych przez WKB Meta z Lublińca (Biegu Katorżnika, Biegu o Nóż Komandosa i Maratonie Komandosa). Nie liczę już innych biegów organizowanych tu i tam. Już w poprzednim roku miałam ochotę spróbować swych sił w Katorżniku, ale z powodu wesela nie dałam rady być w dwóch miejscach naraz :P dopiero w tym roku poszłam na żywioł i kiedy tylko brat poinformował mnie, że zapisy ruszyły, zgłosiłam swój udział. Jeśli dobrze pamiętam to był luty, a bieg odbywał się dopiero w sierpniu. Wydawało mi się, że to masa czasu i na spokojnie się przygotuję. Rzeczywistość okazała się inna. A to za zimno, a to za mokro, a to trzeba coś zrobić - czyli standardowe wymówki, żeby nie ruszać tyłka z domu! To najgorszy z możliwych momentów, kiedy człowiek się zasiedzi - niby coś by porobił, ale nie bardzo chce mu się z miejsca ruszyć. Jak już się ruszy to jakoś idzie. Zupełnie jak w piosence "najtrudniejszy pierwszy krok..." 
Po walce sama z sobą w końcu ruszyłam z miejsca:) Niby z kondycją nieźle, ale daleko do ideału. Najważniejsze jednak było to, że zaczęłam się ruszać i sprawiało mi to wiele frajdy! Nie ważne co robisz. Czy jeździsz na rowerze, rolkach, nartach, pływasz, biegasz, rekreacyjnie, czy zawodowo. Ważne, że robisz to dla siebie (nie innych) i  sprawia Ci to przyjemność!
O katorżniku słyszałam wiele - że bagno wciąga, że trudno, że lepiej okleić buty taśmą, bo można je zgubić... nawet brat nafaszerował mnie takimi informacjami, więc stanęłam na linii startu nie bardzo wiedząc czego mam się spodziewać. Z biegiem miało to niewiele wspólnego. Jezioro, rowy melioracyjne, błoto i trochę lasu. Kondycyjnie na szczęście dałam radę:) nie bardzo wiedziałam jak rozłożyć siły, ciągle wydawało mi się, że mogę pewne rzeczy zrobić szybciej, niż je robiłam, ale może i lepiej, że oszczędzałam siły, bo jednak zmęczenie dało o sobie znać na samym finishu. Tutaj z pomocą przyszedł kolega startujący godzinkę po mnie. Dzięki jego dopingowi udało mi się zebrać resztki sił i prześcignąć jeszcze dwie zawodniczki. Dopiero za metą, kiedy emocje opadły i trochę się umyłam, ciało wróciło do normy:) 

Przed startem


Na mecie
Ostatecznie zajęłam 43 miejsce z czasem 03:08:33. Niby dobrze, niby nie. Jednak nie wynik jest najważniejszy. Oczywiście, że były osoby, które biły rekordy, ale byli też tacy, którzy walczyli sami z sobą, ze swoimi słabościami. Nie każdy jest super sportowcem z wielkimi sukcesami na koncie. Dla niektórych osób pokonanie nawet kilku metrów więcej niż zwykle jest sukcesem. I to się liczy. Moim celem było ukończenie biegu i to mi się udało. Bieganie wciąga:) Mogę, więc powiedzieć, że na Katorżniku moja przygoda z bieganiem... się rozpoczęła:)

piątek, 25 października 2013

Red bull zjazd na krechę

Rok szaleństwa rozpoczęłam od udziału w eliminacjach do Red Bull Zjazd na Krechę:)
Pierwsze kwalifikacje w Zieleńcu to masa emocji. Po raz pierwszy startowałam w zawodach narciarskich. Niewiele myśląc zgłosiłam swój udział. Ot, co ma być to będzie. Spróbuję... najwyżej sturlam się do mety:P Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, jak się przygotować. Totalna improwizacja, ale w końcu liczy się dobra zabawa. I dobra zabawa była. Niestety mimo świetnej zabawy konkurencja okazała się dużo lepsza.

Na tym jednak przygoda z Red Bullem się nie skończyła. Razem z chłopakami postanowiłam spróbować swych sił ponownie. Tym razem w Szczyrku. Niestety i tym razem nie miałam szans na awans do finału. Moje nartki 146cm nie mogły się równać z gigantówkami... chociaż poszło mi lepiej niż w Zieleńcu:P

źródło: http://www.redbull.pl/cs/Satellite/pl_PL/Gallery/fotorealcja_zjazd_na_kreche_szczyrk-021243318556025#/image-28
Wielkie dzięki Kamilowi, za to że nauczył mnie jeździć na nartach - chwała mu za to (poświęcił na to niemal cały sezon).

Trzy dni w siodle:)

Na rowerze jeżdżę od dawna. Dużo. Mało. Różnie.
Zaczęło się od krótkich wypraw, ale pedałowanie wciąga. Z roku na rok przebytych kilometrów było wciąż mało. Dzisiaj śmieszą stare fotki z rowerem "czołgiem":) ale od czegoś trzeba było zacząć. Obecny osiołek, lekko stuningowany, sprawuje się rewelacyjnie, choć nie jest to szczyt marzeń...
W tym roku dzięki chłopakom udało mi się pokonać trasę z Częstochowy do Gdańska w trzy dni. Cztery litery bolały (jak kolarze to robią, że po tylu dniach w tour de france jeszcze mogą siedzieć?), ale było warto!
Niesamowite jak działa ludzka psychika w różnych warunkach. O ile w pierwszy dzień humory dopisywały, tak w dniu trzecim zaczęliśmy lekko działać sobie na nerwy... :/
Tak czy inaczej jestem z siebie zadowolona, że dałam radę dotrzymać tempa dwóm panom, mimo że ostatni sezon był kiepski, a co za tym idzie, kondycja też nie ta.

Cel osiągnięty:)
Dzień czwarty: Gdańsk-Władysławowo.
Idąc za ciosem i stwierdzeniem Kamila "zatoka to nie morze" dzień czwarty to przejazd z Gdańska do Władka. Po drodze zahaczyliśmy o plażę w Gdyni i oczywiście rybkę w porcie.

W drodze do Władysławowa
Dziękuję chłopakom, że mnie zabrali:) sama bym tego nie dokonała.
Po wielu namowach ze strony znajomych, którzy "istnieją" w wirtualnym świecie postanowiłam w końcu ruszyć z miejsca, więc oto i jestem;P

Blog poświęcony pasjom, marzeniom i realiom życia...

Zapraszam:)