jak daleko nogi poniosą...

jak daleko nogi poniosą...

wtorek, 29 października 2013

Bieg o Nóż Komandosa:)

Bieg Przełajowy o Nóż Komandosa to już jednak bieg. Nie ma bagien, rowów ani innych mokradeł. Żeby wziąć udział w zawodach trzeba spełnić pewne wymagania - pełne umundurowanie polowe + buty wojskowe. Nóż Komandosa to jednocześnie Mistrzostwa Polski Służb Mundurowych w crossie. W zasadzie udział w zawodach mogą brać osoby, które są żołnierzami, pracownikami lub funkcjonariuszami służb mundurowych w służbie czynnej lub rezerwie (oraz cywile, którzy spełnią odpowiednie warunki). A ponieważ od dziecka chciałam zostać strażakiem to jako druhna OSP Kamienica Polska reprezentowałam swoją jednostkę:)
Moje „spacerki” w adidasach i spodenkach nijak mają się do biegu przełajowego. Nie będę pisać jak wyglądało całe moje przygotowanie do tego biegu, bo nie chcę denerwować zawodowców. Wynikało to trochę z nieznajomości specyfiki biegu. Nigdy nie biegałam w przełajach... hmmm... w zasadzie jedyny bieg w jakim wzięłam udział to jakiś bieg uliczny jeszcze w szkole podstawowej. Potem wolałam inną aktywność fizyczną - siatkówkę:) dopiero w tym roku postawiłam spróbować swych sił w imprezach biegowych.

Po Katorżniku wydawało mi się, że Nóż Komandosa to pestka. Raptem 5km... Nie dużo, ale w mundurze i butach wojskowych biega się inaczej niż w dresiku. Już od pierwszych kroków pod mundurem zaczyna tworzyć się sauna. O ile podczas Biegu Katorżnika nie miałam chwili zawahania, tak teraz po 2km zaczęłam się zastanawiać co ja robię? Odpowiedź mogła być tylko jedna: biegnę do mety. Trasa nie była łatwa, jednak udało mi się ukończyć bieg i nawet nie byłam ostatnia:) w klasyfikacji generalnej zajęłam 32 miejsce... Jednak jakie było moje zdziwienie, kiedy "odkryłam", że w swojej kategorii mundurowej byłam pierwsza.


Nigdy nie jest tak, że nie może być lepiej. Dużo pracy przede mną:)
Najbliższa impreza - Maraton Komandosa 30 listopada 2013 r.

poniedziałek, 28 października 2013

Akcja USZYJ JASIA

https://lh6.googleusercontent.com/-mLIIP5CYtyk/URGNcs9bupI/AAAAAAAAAGU/Ri_YNTQfwtc/s898/USZYJ+JASIA+wersja+finalna+baner-01.jpg

Wszystko o akcji można znaleźć na stronie: http://uszyjjasia.blogspot.com/
Nie trzeba wiele mówić, trzeba zacząć działać. Mieszkańcy gminy Kamienica Polska przyłączyli się do akcji. Wspólne szycie zorganizowane przez GOKSiR i Muzeum Regionalne w Kamienicy Polskiej odbywa się w każdy czwartek od godziny 17.00 w Muzeum Regionalnym. Każda para rąk się przyda! Mile widziane osoby z własnymi maszynami do szycia, ale jeśli ktoś takowej nie posiada też może przyjść pomóc w inny sposób. Do tej pory udało nam się uszyć ok 20 poszewek, ale to niewiele w stosunku do potrzeb. 
Zapraszamy wszystkich chętnych do pomocy na najbliższe spotkanie 7 listopada!

niedziela, 27 października 2013

Babia Góra

Przygoda z bieganiem nie skończyła się na Katorżniku. Postanowiłam pójść krok dalej i wziąć udział w Biegu Przełajowym o Nóż Komandosa. A jeśli dobrze mi pójdzie to może i w Maratonie Komandosa... marzenia, marzenia, marzenia... w końcu są po to, żeby je spełniać, czyż nie tak?
Do biegu trzeba się przygotować. Tym bardziej, że biegnie się w mundurze polowym i butach wojskowych.... 
Pod koniec wakacji udało mi się wyjechać w Beskid Żywiecki w Pasmo Babiogórskie. Pole namiotowe jakie znalazłam znajdowało się w lesie. Żeby dostać się z niego do drogi głównej trzeba było iść ok 5-10 min. Spokój, natura, świeże powietrze i góry:) Nic nie wprawi mnie w taki stan ducha, jak góry. Nie ważne gdzie dokładnie jestem, jeśli tylko znajduję się gdzieś w górach to czuję, że żyję.

23 sierpnia:
Pierwszy dzień pobytu w Zubrzycy Wielkiej to wędrówka wokół Kamionka. Podobno jest tam jakaś jaskinia, ale nie udało mi się do niej dotrzeć. Okrążając Kamionek doszłam do Orawskiego Parku Etnograficznego.




Jest to muzeum na wolnym powietrzu (skansen) z zabytkami architektury drewnianej i zbiorami etnograficznymi z rejonu Górnej Orawy. Miejsce warte zobaczenia.
24 sierpnia:
Niestety pierwsza noc była dość zimna... na szczęście psiwór znaczy śpiwór dał radę:) trochę zmarznięta i trochę niewyspana ruszyłam na szlak. Do Przełęczy Krowiarki dotarłam samochodem. Parking całodzienny 10 zł, bilet wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego 5zł, zatem niewiele. Z Przełęczy Krowiarki ruszyłam niebieskim szlakiem w kierunku Schroniska Markowe Szczawiny, a dalej żółtym szlakiem o nazwie Perć Akademików. Zarówno sam szlak, jak i widoki - cudowne. Perć wymagająca, w końcowej fazie łańcuchy i ostro pod górę, ale naprawdę warto wybrać tę trasę na szczyt Babiej Góry. Oczywiście to nie jedyny szlak prowadzący na Babią. Kto nie czuje się na siłach może wejść łagodniejszym czerwonym szlakiem.
W drodze na Babią Górę















25 sierpnia:
Ostatni dzień to przejście Pasmem Policy na Halę Krupową. Wędrówkę rozpoczęłam z pola namiotowego przez las do Hali Śmietanowej. 2,5 godzinna wędrówka nie była łatwa (w lesie nie ma żadnego oznaczenia szlaku). Z Hali Śmietanowej  ruszyłam czerwonym szlakiem w kierunku Schroniska PTTK na Hali Krupowej. Po drodze, na Policy znajduje się miejsce pamięci ofiar katastrofy lotniczej, która miała miejsce w 1969 r. Las wokół tego miejsca jest strasznie połamany, drzewa powyrywane, uschnięte... Ogólny krajobraz mało optymistyczny, ale samo miejsce warte odwiedzenia. Po dotarciu do schroniska skręciłam na czarny szlak prowadzący do Sidzina-Wielka Polana. Przejście, według oznaczeń, miało zająć 1h... w rzeczywistości zajęło ok 2h. Nie wiem skąd w oznaczeniach taki czas przejścia. Oczywiście przejście w 1h  jest możliwe, ale ja raczej chodzę po górach, a nie biegam. Choć byli i tacy, którzy na Babią Górę wbiegali :) wypad był początkiem przygotowań do Biegu o Nóż Komandosa.

Na szczycie było trochę zimno


Babia Góra zdobyta





sobota, 26 października 2013

Mam dwie nogi to biegnę - Bieg Katorżnika

Podobno ruch to zdrowie. No to się ruszamy:)
Zmiana trybu życia ze studenckiego w pracowity niestety nie sprzyja rozwojowi fizycznemu (jeśli ktoś pracuje tylko głową). Nie trzeba było więc wiele, żeby kondycja studencka znacznie się obniżyła. Ale przyszedł czas, żeby coś z tym zrobić. COŚ...  ale co?! Fitness? Siłownia? Niby fajne, ale w domu samemu się nie chce, a do klubu daleko. Ostatecznie padło (chyba na najprostszą formę) na bieg. Impulsem do tego była aktywność mojego brata. Co roku startuje w biegach organizowanych przez WKB Meta z Lublińca (Biegu Katorżnika, Biegu o Nóż Komandosa i Maratonie Komandosa). Nie liczę już innych biegów organizowanych tu i tam. Już w poprzednim roku miałam ochotę spróbować swych sił w Katorżniku, ale z powodu wesela nie dałam rady być w dwóch miejscach naraz :P dopiero w tym roku poszłam na żywioł i kiedy tylko brat poinformował mnie, że zapisy ruszyły, zgłosiłam swój udział. Jeśli dobrze pamiętam to był luty, a bieg odbywał się dopiero w sierpniu. Wydawało mi się, że to masa czasu i na spokojnie się przygotuję. Rzeczywistość okazała się inna. A to za zimno, a to za mokro, a to trzeba coś zrobić - czyli standardowe wymówki, żeby nie ruszać tyłka z domu! To najgorszy z możliwych momentów, kiedy człowiek się zasiedzi - niby coś by porobił, ale nie bardzo chce mu się z miejsca ruszyć. Jak już się ruszy to jakoś idzie. Zupełnie jak w piosence "najtrudniejszy pierwszy krok..." 
Po walce sama z sobą w końcu ruszyłam z miejsca:) Niby z kondycją nieźle, ale daleko do ideału. Najważniejsze jednak było to, że zaczęłam się ruszać i sprawiało mi to wiele frajdy! Nie ważne co robisz. Czy jeździsz na rowerze, rolkach, nartach, pływasz, biegasz, rekreacyjnie, czy zawodowo. Ważne, że robisz to dla siebie (nie innych) i  sprawia Ci to przyjemność!
O katorżniku słyszałam wiele - że bagno wciąga, że trudno, że lepiej okleić buty taśmą, bo można je zgubić... nawet brat nafaszerował mnie takimi informacjami, więc stanęłam na linii startu nie bardzo wiedząc czego mam się spodziewać. Z biegiem miało to niewiele wspólnego. Jezioro, rowy melioracyjne, błoto i trochę lasu. Kondycyjnie na szczęście dałam radę:) nie bardzo wiedziałam jak rozłożyć siły, ciągle wydawało mi się, że mogę pewne rzeczy zrobić szybciej, niż je robiłam, ale może i lepiej, że oszczędzałam siły, bo jednak zmęczenie dało o sobie znać na samym finishu. Tutaj z pomocą przyszedł kolega startujący godzinkę po mnie. Dzięki jego dopingowi udało mi się zebrać resztki sił i prześcignąć jeszcze dwie zawodniczki. Dopiero za metą, kiedy emocje opadły i trochę się umyłam, ciało wróciło do normy:) 

Przed startem


Na mecie
Ostatecznie zajęłam 43 miejsce z czasem 03:08:33. Niby dobrze, niby nie. Jednak nie wynik jest najważniejszy. Oczywiście, że były osoby, które biły rekordy, ale byli też tacy, którzy walczyli sami z sobą, ze swoimi słabościami. Nie każdy jest super sportowcem z wielkimi sukcesami na koncie. Dla niektórych osób pokonanie nawet kilku metrów więcej niż zwykle jest sukcesem. I to się liczy. Moim celem było ukończenie biegu i to mi się udało. Bieganie wciąga:) Mogę, więc powiedzieć, że na Katorżniku moja przygoda z bieganiem... się rozpoczęła:)

piątek, 25 października 2013

Red bull zjazd na krechę

Rok szaleństwa rozpoczęłam od udziału w eliminacjach do Red Bull Zjazd na Krechę:)
Pierwsze kwalifikacje w Zieleńcu to masa emocji. Po raz pierwszy startowałam w zawodach narciarskich. Niewiele myśląc zgłosiłam swój udział. Ot, co ma być to będzie. Spróbuję... najwyżej sturlam się do mety:P Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać, jak się przygotować. Totalna improwizacja, ale w końcu liczy się dobra zabawa. I dobra zabawa była. Niestety mimo świetnej zabawy konkurencja okazała się dużo lepsza.

Na tym jednak przygoda z Red Bullem się nie skończyła. Razem z chłopakami postanowiłam spróbować swych sił ponownie. Tym razem w Szczyrku. Niestety i tym razem nie miałam szans na awans do finału. Moje nartki 146cm nie mogły się równać z gigantówkami... chociaż poszło mi lepiej niż w Zieleńcu:P

źródło: http://www.redbull.pl/cs/Satellite/pl_PL/Gallery/fotorealcja_zjazd_na_kreche_szczyrk-021243318556025#/image-28
Wielkie dzięki Kamilowi, za to że nauczył mnie jeździć na nartach - chwała mu za to (poświęcił na to niemal cały sezon).

Trzy dni w siodle:)

Na rowerze jeżdżę od dawna. Dużo. Mało. Różnie.
Zaczęło się od krótkich wypraw, ale pedałowanie wciąga. Z roku na rok przebytych kilometrów było wciąż mało. Dzisiaj śmieszą stare fotki z rowerem "czołgiem":) ale od czegoś trzeba było zacząć. Obecny osiołek, lekko stuningowany, sprawuje się rewelacyjnie, choć nie jest to szczyt marzeń...
W tym roku dzięki chłopakom udało mi się pokonać trasę z Częstochowy do Gdańska w trzy dni. Cztery litery bolały (jak kolarze to robią, że po tylu dniach w tour de france jeszcze mogą siedzieć?), ale było warto!
Niesamowite jak działa ludzka psychika w różnych warunkach. O ile w pierwszy dzień humory dopisywały, tak w dniu trzecim zaczęliśmy lekko działać sobie na nerwy... :/
Tak czy inaczej jestem z siebie zadowolona, że dałam radę dotrzymać tempa dwóm panom, mimo że ostatni sezon był kiepski, a co za tym idzie, kondycja też nie ta.

Cel osiągnięty:)
Dzień czwarty: Gdańsk-Władysławowo.
Idąc za ciosem i stwierdzeniem Kamila "zatoka to nie morze" dzień czwarty to przejazd z Gdańska do Władka. Po drodze zahaczyliśmy o plażę w Gdyni i oczywiście rybkę w porcie.

W drodze do Władysławowa
Dziękuję chłopakom, że mnie zabrali:) sama bym tego nie dokonała.
Po wielu namowach ze strony znajomych, którzy "istnieją" w wirtualnym świecie postanowiłam w końcu ruszyć z miejsca, więc oto i jestem;P

Blog poświęcony pasjom, marzeniom i realiom życia...

Zapraszam:)